**”Forcemeat” w cieniu wojny: Jak pasztety i farsze stały się symbolem przetrwania i adaptacji w okupowanej Francji?**

**"Forcemeat" w cieniu wojny: Jak pasztety i farsze stały się symbolem przetrwania i adaptacji w okupowanej Francji?** - 1 2025

Pasztety w czasach głodu: Jak mielone mięso ratowało Francuzów przed śmiercią głodową

Kiedy w 1940 roku niemieckie wojska wkroczyły do Paryża, wraz z nimi nadeszła era racjonowania żywności. Mięso szybko stało się towarem deficytowym, a kartki żywnościowe pozwalały na zaledwie 120 gramów mięsa tygodniowo – często niskiej jakości, pełnego chrząstek i ścięgien. W tych warunkach francuscy kucharze, gospodynie domowe i restauratorzy sięgnęli po zapomniane techniki przechowywania i przetwarzania mięsa, które sięgały jeszcze średniowiecza. Pasztety, farsze i galantyny nagle przestały być eleganckimi przystawkami, a stały się koniecznością przetrwania.

Siłą forcemeat – czyli mas mięsnych mieszanych z dodatkami – była ich niezwykła adaptacyjność. Można było użyć dosłownie wszystkiego: resztek mięsa, podrobów, krwi, a nawet warzyw i kasz, by stworzyć coś, co choć trochę przypominało przedwojenne frykasy. W Lyonie, gdzie tradycje kulinarne zawsze były silne, pewna restauratorka wspominała, jak z jednego królika i garści ziół przygotowywała pasztet dla całej dzielnicy. To nie był żaden wykwintny pâté en croûte, ale ludzie płakali ze szczęścia, gdy go próbowali – pisała w swoich powojennych wspomnieniach.

Alchemia kuchenna: Jak zmieniano przepisy w obliczu braków

Wojna zmusiła Francuzów do niezwykłej kreatywności. Tradycyjne przepisy na pasztety, przekazywane z pokolenia na pokolenie, nagle przestały być aktualne. Bez wątróbki drobiowej, bekonu czy nawet odpowiedniej ilości jaj, kucharze musieli improwizować. W Normandii popularne stały się pasztety z wodorostów zmieszanych z odrobiną tuńczyka. W Alzacji do mielonej wieprzowiny dodawano buraków ćwikłowych dla zwiększenia objętości – i tak powstał słynny Burgunder Pastete, który po wojnie na stałe wszedł do lokalnej kuchni.

Największą rewolucją było jednak wykorzystanie substytutów. Kiedy zabrakło masła i śmietany, zastępowano je tłuszczem z gęsi lub – w ostateczności – margaryną wojskową. Mąkę często mieszano z mieloną kasztanową, która dodawała farszom słodkawego posmaku. Pamiętam, jak babcia dodawała do pasztetu suszone pokrzywy – wspomina Jean-Louis z Bordeaux. Mówiła, że to dla koloru, ale wszyscy wiedzieliśmy, że chodzi o to, by było czuć, że coś w środku jest.

Co ciekawe, niektóre z tych substytucji okazały się na tyle udane, że przetrwały wojnę. Słynna terrine z kaczki pomarańczowej, która dziś jest specjalnością niektórych restauracji w Paryżu, pierwotnie robiona była bez pomarańczy – zastępowano je marchewką i odrobiną cukru dla uzyskania słodyczy.

Podziemne smaki: Czarnorynkowe specjały i kuchenny ruch oporu

Wbrew surowym zakazom, w okupowanej Francji kwitł czarny rynek. Za odpowiednią cenę (często płaconą w naturze) można było zdobyć prawdziwe mięso. Ale nawet wtedy pasztety i farsze miały swoją rolę do odegrania – pozwalały rozciągnąć cenne surowce. Pewien rzeźnik z Marsylii wspominał, jak klienci przynosili mu jedną sztukę królika, a on przygotowywał z niej farsz na cztery rodziny, dodając chleba, ziół i… odrobinę wyobraźni.

Z czasem przygotowywanie i sprzedaż pasztetów stała się formą oporu. Kucharze celowo przyprawiali swoje wyroby ostrymi ziołami lub dużą ilością czosnku – znak, że nie poddają się niemieckim nakazom. W Tuluzie krążyła nawet legenda o pewnym piekarzu, który ukrywał w pasztetach wiadomości dla ruchu oporu. Choć historycy podważają tę opowieść, to faktem jest, że lokalne pasztety często miały dodatkowe składniki – czasem liściki z wiadomościami, czasem mapy ucieczkowe.

Dziedzictwo wojennej kuchni: Czy współczesne pasztety noszą ślady okupacji?

Wojna skończyła się w 1945 roku, ale niektóre wojenne nawyki pozostały we francuskich kuchniach na długo. Dopiero w latach 60., gdy Francja w pełni odzyskała dobrobyt, pasztety wróciły do swojej przedwojennej formy. Ale nawet dziś można znaleźć ślady tamtych czasów. W wiejskich regionach Bretanii wciąż robi się pasztety z dodatkiem kaszy gryczanej – dokładnie tak, jak podczas okupacji. A w niektórych rodzinnych restauracjach podaje się Terrine du Marché Noir, która jest świadomym nawiązaniem do wojennych tradycji.

Najbardziej wymownym śladem pozostaje jednak pewien paradoks. To, co w czasie wojny było koniecznością, dziś bywa postrzegane jako kulinarna ciekawostka czy nawet wyrafinowana technika. W modnych paryskich bistrach podaje się pasztety z samych podrobów jako autentyczne, rustykalne specjały. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że te dania mają swoje korzenie w desperackiej walce o przetrwanie. Być może właśnie dlatego są tak smaczne – bo w każdym kęsie kryje się historia nie tylko smaku, ale i ludzkiej pomysłowości w najtrudniejszych czasach.

Dziś, gdy świat znów staje przed wyzwaniami niedoborów i kryzysów, francuskie doświadczenia z forcemeat przypominają nam uniwersalną prawdę: że kuchnia to nie tylko sztuka, ale przede wszystkim umiejętność adaptacji. I że czasem najprostsze rozwiązania – jak zmielenie wszystkiego, co mamy pod ręką – mogą stać się czymś więcej niż tylko sposobem na zaspokojenie głodu.